środa, 14 listopada 2012

Jabłka, cynamon i Montrésor




Powietrze pachniało wodą, ciemność była tak gęsta, że nie widziałam własnych stóp. Zresztą zetknięcie się stóp z ziemią było odurzająco przyjemne, zmęczona wielogodzinną jazdą w autokarze czułam jakby falowała. We mgle neonem "Brassierie du Lac" świeciła mała kwadratowa kawiarenka. Gdy na nią spoglądałam odniosłam wrażenie, że jej obecność na tym ciemnym pustkowiu nie ma racji bytu, wyglądała raczej jakby ktoś nudząc się latem na polu sklepał z desek sześcian i urządził w nim kuchnię.
Tak właśnie wyglądało moje pierwsze spotkanie z Francją.


 Wspomnienie trudów podróży przyprawiało o niemiły dreszcz, na szczęście niewiarygodnie rześki poranek pozwalał o nich zapomnieć. Zresztą nie tylko poranek. W samym środku miasteczka, które poprzedniej nocy całkowicie tonęło w mroku, teraz majestatycznie lśnił jedenastowieczny Zamek. Jednak jeśli mam być szczera, to nie Zamek w Montresorze zauroczył mnie najbardziej. Wąskie, kręte brukowane uliczki, pnące się w górę, rozlewające się nagle w zielone polanki usiane letnimi kwiatami; przytulające się do zamkowych murów domy, których drewniane schodki, drzwi i okiennice wiele lat temu pożyczyły kolory od niezapominajek i maków; tajemne przejścia, mosty i ogródki, i wiele innych wspaniale drobnych, od niechcenia pięknych szczegółów sprawiają, że Montrésor jest naprawdę magicznym miejscem. Jest tam też nieokreślona iskierka, którą niektórzy poczują bardzo szybko – Montrésor ma polskie serce. Aż 20 rodzin w tej miejscowości ma polskie korzenie, czyli na 300 domów ponad 100 należy do polskich rodzin. Kiedy idziesz ulicą mieszkańcy mówią Ci „Dzień dobry” lub „Witam”, a kiedy łapiesz promienie słońca siedząc na marmurowej ławeczce przed kościołem, możesz posłuchać historii starszej Pani – historię polskiej emigrantki, mieszkającej za młodu w Montresorze, próbującą szczęścia w ojczystej Polsce, zaczynającą nowe życie w południowej Afryce, i na starość wracającą do magicznego Montresoru we Francji. Sama słuchając tej opowieści nie mogłam nie zapytać: gdzie była najszczęśliwsza? Spojrzała mi w oczy i odpowiedziała, że była szczęśliwa wszędzie dopóki żył jej mąż. Może te słowa brzmią banalnie, ale dla mnie jej szczerość wiele znaczyła. 

Dziwne francuskie miasteczko w którym czas zatrzymał się setki lat temu, miejsce którego historia sprawia, że tamtejsze powietrze pachnie tajemnicą i niedopowiedzeniami, tam gdzie poznałam siebie i łamałam język na francuskim "R", a Salome zakochała się bez pamięci w tartach, tartaletkach i wszelakich ich odmianach (pewnie jej wspomnienia z tamtych dni zawierają wiele więcej niż tylko tradycyjne wypieki, ale o tym musiałaby opowiedzieć wam sama) zapadło nam bardzo głęboko w serca i mam nadzieję, że wrócę tam i odnajdę je takim samym. A może jeszcze piękniejszym.


Placki jabłkowe z cynamonem *tradycyjnie najszybsze na świecie

Składniki:
(porcja dla dwóch osób) 
-2 jajka
-4 łyżki otrębów z waszego ulubionego zboża (ja biorę zawsze pszenne) 
-1 małe jabłko
-1 łyżeczka cynamonu
-cukier lub miód do smaku

Przygotowanie:
1. Jajka rozbełtać w miseczce dodać otręby i przyprawy. 
2. Jabłko obrać i pokroić w cieniutkie plasterki, dodać do masy.
3. Całość smażyć na wysmarowanej cieniutko olejem patelni, aż do osiągnięcia złotego koloru.
4. Przepysznie smakują w towarzystwie naturalnego jogurtu i posiekanych daktyli :)

Gotowe!

Love xxx

Ula








2 komentarze:

  1. Stwierdzone bez wahania - jedne z najlepszych placków! :) Takie w jesiennych klimatach to moje ulubione

    OdpowiedzUsuń
  2. i jaki prosty przepis :D Cieszę się, że mamy podobne gusta :) Ula

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...