Powietrze pachniało wodą, ciemność była tak gęsta, że nie
widziałam własnych stóp. Zresztą zetknięcie się stóp z ziemią było odurzająco
przyjemne, zmęczona wielogodzinną jazdą w autokarze czułam jakby falowała. We
mgle neonem "Brassierie du Lac" świeciła mała kwadratowa kawiarenka. Gdy na nią spoglądałam odniosłam
wrażenie, że jej obecność na tym ciemnym pustkowiu nie ma racji bytu,
wyglądała raczej jakby ktoś nudząc się latem na polu sklepał z desek sześcian i
urządził w nim kuchnię.
Tak właśnie wyglądało moje pierwsze spotkanie z Francją.
Wspomnienie trudów podróży przyprawiało o niemiły dreszcz, na
szczęście niewiarygodnie rześki poranek pozwalał o nich zapomnieć. Zresztą nie
tylko poranek. W samym środku miasteczka, które poprzedniej nocy całkowicie tonęło w mroku, teraz
majestatycznie lśnił jedenastowieczny Zamek. Jednak jeśli mam być szczera, to
nie Zamek w Montresorze zauroczył mnie najbardziej. Wąskie, kręte brukowane
uliczki, pnące się w górę, rozlewające się nagle w zielone polanki usiane
letnimi kwiatami; przytulające się do zamkowych murów domy, których drewniane
schodki, drzwi i okiennice wiele lat temu pożyczyły kolory od niezapominajek i
maków; tajemne przejścia, mosty i ogródki, i wiele innych wspaniale drobnych,
od niechcenia pięknych szczegółów sprawiają, że Montrésor jest naprawdę
magicznym miejscem. Jest tam też nieokreślona iskierka, którą niektórzy poczują bardzo
szybko – Montrésor ma polskie serce. Aż 20 rodzin w tej miejscowości ma polskie
korzenie, czyli na 300 domów ponad 100 należy do polskich rodzin. Kiedy idziesz
ulicą mieszkańcy mówią Ci „Dzień dobry” lub „Witam”, a kiedy łapiesz promienie
słońca siedząc na marmurowej ławeczce przed kościołem, możesz posłuchać
historii starszej Pani – historię polskiej emigrantki, mieszkającej za młodu w
Montresorze, próbującą szczęścia w ojczystej Polsce, zaczynającą nowe życie w
południowej Afryce, i na starość wracającą do magicznego Montresoru we
Francji. Sama słuchając tej opowieści nie mogłam nie zapytać: gdzie była najszczęśliwsza? Spojrzała mi w
oczy i odpowiedziała, że była szczęśliwa wszędzie dopóki żył jej mąż. Może te słowa brzmią banalnie, ale dla mnie jej szczerość wiele znaczyła.
Dziwne francuskie miasteczko w którym czas zatrzymał się
setki lat temu, miejsce którego historia sprawia, że tamtejsze powietrze
pachnie tajemnicą i niedopowiedzeniami, tam gdzie poznałam siebie i łamałam
język na francuskim "R", a Salome zakochała się bez pamięci w tartach, tartaletkach
i wszelakich ich odmianach (pewnie jej wspomnienia z tamtych dni zawierają wiele
więcej niż tylko tradycyjne wypieki, ale o tym musiałaby opowiedzieć wam sama)
zapadło nam bardzo głęboko w serca i mam nadzieję, że wrócę tam i odnajdę je
takim samym. A może jeszcze piękniejszym.
Placki jabłkowe z cynamonem *tradycyjnie najszybsze na świecie
Składniki:
(porcja dla dwóch osób)
-2 jajka
-4 łyżki otrębów z waszego ulubionego zboża (ja biorę zawsze pszenne)
-1 małe jabłko
-1 łyżeczka cynamonu
-cukier lub miód do smaku
Przygotowanie:
1. Jajka rozbełtać w miseczce dodać otręby i przyprawy.
2. Jabłko obrać i pokroić w cieniutkie plasterki, dodać do masy.
3. Całość smażyć na wysmarowanej cieniutko olejem patelni, aż do osiągnięcia złotego koloru.
4. Przepysznie smakują w towarzystwie naturalnego jogurtu i posiekanych daktyli :)
Gotowe!
Love xxx
Ula